Weekend. Człowiek idzie do kina, żeby się trochę rozerwać. Wybiera film, kierując się swoimi preferencjami, rekomendacjami znajomych, recenzjami krytyków. I często decyduje się na komedię.
Komedia – dobra rzecz, można się pośmiać, zrelaksować i zapomnieć o trudnej czasami rzeczywistości. Taki właśnie jest cel komedii – rozbawić widza i zapewnić mu rozrywkę, i nic dziwnego, że to zdecydowanie najbardziej lubiany przez Polaków gatunek filmowy. Problem pojawia się podczas seansu, gdy okazuje się, że film reklamowany jako komedia, wcale nią nie jest. Co wtedy zrobić – zostać w kinie na filmie, który nie spełnia oczekiwań czy wyjść, demonstrując w ten sposób swoje niezadowolenie i rozczarowanie?
Przecież ten wieczór miał wyglądać zupełnie inaczej – miało być dużo śmiechu i dobrej zabawy, a tymczasem z ekranu albo wieje nudą, która prowokuje do ciągłego ziewania, albo oglądany film bardziej przypomina dramat niż komedię. Dla widza spragnionego dobrej rozrywki nie ma nic gorszego niż film, który z definicji nie spełnia oczekiwań, bo zamiast być komedią jest… dramatem lub czymkolwiek innym, co z komedią ma niewiele wspólnego.
Czyżby dystrybutorzy nie wiedzieli, czym jest komedia i mieli kłopoty z rozpoznawaniem innych gatunków? Wystarczy zajrzeć do internetu, żeby choćby na stronie Wikipedii przeczytać: „Komedia (łac. comoedia, z gr. κωμῳδία komodia, od wyrazów κῶμος komos – pochód i ᾠδή ode – pieśń) to jeden z trzech, obok tragedii i dramatu właściwego, gatunków dramatycznych. Komedię cechuje pogodny nastrój, komizm, najczęściej żywa akcja i szczęśliwe dla bohaterów zakończenie. (…) Przedstawia komicznie sytuacje i wady bohaterów.” Jak się okazuje, kluczowe dla tego gatunku jest nie tylko szczęśliwe zakończenie, ale pogodny nastrój i żywa akcja oraz coś takiego jak komizm.
I tu kłania się kolejna definicja – komizm to kategoria estetyczna, która określa właściwości zjawisk zdolnych wywołać śmiech oraz okoliczności, w jakich dochodzi do powstania tej reakcji. Komizmu polega na ujawnianiu zaskakujących sprzeczności i kontrastów, będących wynikiem przedstawienia osób i sytuacji odbiegających od oczekiwań odbiorcy.Wydawać by się mogło, że oba pojęcia są proste i zrozumiałe dla każdego. Niestety, w ostatnich latach coraz częściej mamy do czynienia z oszukiwaniem widzów co do istoty i charakteru filmu – wmawia się im, że białe jest czarne, a czarne – białe. To nic innego jak kłamstwo w określaniu gatunku.
Odbiorca ma uwierzyć, że ogląda komedię, choć nie jest mu wcale do śmiechu, gdy widzi, co się dzieje na ekranie. Dystrybutorzy w kampaniach reklamowych promujących niektóre filmy uciekają się do mniej lub bardziej subtelnych przekłamań, a to wszystko tylko po to, żeby sprzedać więcej biletów. Kłamstwo goni kłamstwo, najpierw jeden film, potem drugi, przy trzecim dystrybutor nie ma już żadnych skrupułów i bez wyrzutów sumienia wciąga widzów w kolejną grę kłamstw, kłamstewek i manipulacji.Co z tego, że nie jesteśmy widownią koneserów? Co z tego, że wolimy chodzić na lekkie, łatwe i przyjemne filmy?
Zasługujemy na prawdę co do gatunku wybranego przez nas filmu niezależnie od naszych preferencji, gustów i częstotliwości chodzenia do kina – na żadnym etapie promocji komunikacja marketingowa nie powinna wprowadzać nas w błąd. Celem kampanii jest zachęcenie widzów do pójścia do kina i zwiększenie dochodów ze sprzedaży biletów, ale czy faktycznie cel uświęca środki? Dystrybutorzy póki co są bezkarni i reklamują filmy w sposób, jaki uznają za stosowny; liczą się tylko wyniki sprzedaży i to one wyznaczają standardy, którymi się kierują.
Zapominają (bo widzowie wcale lub zbyt rzadko protestują), że na rynku działa Rada Reklamy, mająca na celu dbanie o to, by przekaz reklamowy, bez względu na to, gdzie się pojawia, był uczciwy oraz zgodny ze standardami określonymi przez Kodeks Etyki Reklamy. Określa on, co jest dopuszczalne, a co nieetyczne w przekazie reklamowym oraz reguluje wszystkie aspekty komunikacji reklamowej z uwzględnieniem specyfiki różnych mediów. Kładąc nacisk na zapewnienie, by reklama nie wprowadzała w błąd, chroni przed nieetycznym i nieuczciwym przekazem reklamowym.
W piątek, 23 sierpnia br., na ekrany kin wszedł najnowszy film Woody’ego Allena „Blue Jasmine”, o którym pisano, że jest to komedia romantyczna, a tydzień później miała miejsce premiera nowego filmu Michaela Bay’a pt. „Sztanga i Cash”, reklamowanego z kolei jako czarna komedia kryminalna. Żaden z tych filmów komedią nie jest, jednak w przypadku tego pierwszego, po protestach widzów i krytyków oraz nagłośnieniu sprawy w mediach, dystrybutor (Kino Świat) zdecydował się na zmianę nazwy gatunku i nazwanie rzeczy po imieniu, bo nie od dziś przecież wiadomo, że dramat jest i pozostanie dramatem. Może więc częstsze protesty sprawią, że doczekamy się w końcu uczciwego przekazu reklamowego, a dystrybutorzy przestaną się ośmieszać i pogrążać, i udowodnią nam, że jednak znają się na gatunkach filmowych. Tylko żeby jeszcze chciało nam się chcieć protestować.