Jesteś tutaj: Home » Moda » Ulica modowo » Nie w każdym domu chciałabym wisieć - Joanna Sarapata 

Nie w każdym domu chciałabym wisieć - Joanna Sarapata

O odważnych kobietach i odpowiedzialnych mężczyznach, o życiu z pasją i w zgodzie ze sobą mówi dla Ulicy Modowo Joanna Sarapata, znana i uznana na świecie polska malarka, która po ponad 20 latach spędzonych za granicą zamieszkała w Warszawie.

Spotykamy się na Pięknej w Warszawie, w galerii, którą malarka prowadzi razem z przyjaciółką Jolantą Racinowską- Bogiel. Wnętrze, na pierwszym piętrze kamienicy przerobione z ogromnego mieszkania urządzone jest z dużym smakiem w eklektycznym stylu. Ten rejon Warszawy należy do najbardziej prestiżowych i klimatycznych miejsc. Wysokie 19-wieczne kamienice, skwery i place przypominają o przedwojennej świetności stolicy, nazywanej kiedyś drugim Paryżem. Nic więc dziwnego, że to miejsce wybrała dla siebie artystka, która mówi, że wyrzeźbił ją Paryż.

 

Maria Czarna: studiowała Pani w Paryżu z dużym sukcesem, aż 11 pani obrazów zachowano w archiwum paryskiej akademii. Pani prace są teraz wystawiane w wielu prestiżowych miejscach na świecie, znajdują się w kolekcjach takich gwiazd jak Madonna czy Elton John. Niemal automatycznie Pani sukces kojarzy się z sukcesem innej polskiej malarki, Tamary Łempickiej. Czuje się Pani jej spadkobierczynią?

Joanna Sarapata:  Tak zupełnie bezpośrednio raczej nie, bo nie jestem jej uczennicą, nie odziedziczyłam też nic po niej, ale w Ecole de Beaux-Art  nazywano mnie la Belle Polonaise, a podobno tak samo nazywano Tamarę Łempicką, więc coś  w tym jest... Myślę, że podobnie jak ona jestem malarką tworząca z pasją, a nie jest łatwo być kobietą, malować i tworzyć. Mężczyźni artyści mają swoje żony i muzy, które wyręczają ich w załatwianiu wielu przyziemnych spraw, wychowują ich dzieci. Mój zawód to tak naprawdę ciężka, męska, solidna praca, wymagająca poświecenia czasu i duszy, czyli tego, co najczęściej my kobiety poświęcamy dzieciom a nie sztuce.

 

M.C.: Jak odkryła Pani w sobie tę pasję?

J.S.: Chciałam zajmować się teatrem. Zawsze też miałam ambicję być najlepszą. Ojciec zasugerował mi (jestem wodnikiem, więc można mi tylko coś sugerować, a nie rozkazywać), że jeśli chcę pracować  na całym świecie, to z moim obcym akcentem w teatrze nie mam żadnych szans. Mody, mojej kolejnej pasji nie mogłam rozwijać, bo nie stać mnie było na odpowiednie studia. Zdecydowałam się więc na malarstwo. Na paryskiej akademii dostałam bardzo wysokie oceny i choć równocześnie pracowałam w atelier Givenchy to malarstwo pochłonęło mnie bez reszty.

 

M.C. Od początku malowała Pani tylko kobiety?

J.S. Można malować kobiety, można mężczyzn, kwiatki albo pejzaże, ale to mnie w ogóle nie interesuje. Na akademii prawie nie rysowaliśmy martwych natur, za to dużo aktów kobiecych, i ja się zawzięłam, żeby się w tym udoskonalić... w kresce, linii, potem przyszedł czas na kolor. Przestałam myśleć o czymkolwiek innym. Nie lubiłam odwzorowywać twarzy, uważam, że lepsza jest do tego fotografia, zaczęłam studiować psychologię, a szczególnie zainteresowałam się morfopsychologią. Wierzę, że twarz, ale też sposób poruszania się, to jak siedzimy, nasza gestykulacja są zwierciadłem duszy. Ja się staram tę duszę uchwycić.

 

M.C. Powiedziała Pani, że malarstwo to zajęcie raczej męskie, ja dodałabym, że też bardzo samotne.

J.S. To prawda, ale ja lubię tę moją samotność, dobrze się z nią czuję, ona jest moim wyborem. Na przykład dzisiaj miałam mieć dzień pełen spotkań, ale poza naszym, teraz wszystkie inne odwołałam, bo poczułam, że mam wenę. Wiem na pewno, że tego momentu zmarnować nie mogę, że nie mogę go stracić, bo już nie wróci. Więc za chwilę pobiegnę do siebie i stanę przed sztalugami.

 

M.C. Czuję się więc wyróżniona, ale myślę, że ciężko w domu wytrzymać z kimś takim jak Pani....

J.S. Mam dwóch synów. Starszy (25lat) jakoś szybko się przyzwyczaił, młodszy (11 lat) ma z tym większy kłopot. Uważa, że ja cała jestem dla niego. Jak stoję przed sztalugą to już rozumie, że pracuję i nie przeszkadza, ale jak wychodzę na spotkanie to uważa, że go opuszczam. Nigdy nie żałowałam, że jestem matką, wręcz przeciwnie uważam, że dzieci dają przedziwny napęd do życia. Przyznaję, że serce mi drży kiedy poświęcam się swojej pasji a nie dziecku, ale staram się nad tym zapanować. Najczęściej pracuję kiedy on śpi albo nie ma go w domu.

 

M.C. Poza Paryżem mieszkała Pani w Saint Tropez, Nowym Jorku, Barcelonie, teraz od ponad 2 lat w Warszawie. I jak? Zostanie Pani na dłużej, czy gdzieś już się wybiera?

J.S. Ja się cały czas gdzieś wybieram (śmiech), podróżuję. Kiedy stąd wyjeżdżałam wiele lat temu Polska była bardzo smutnym miejscem. Poza moimi rodzicami nie widziałam tu żadnych interesujących osób. Czasy były ciężkie, ponure i szare. Teraz wiele się zmieniło. Ale i ja się zmieniłam. Przyznaję, wyrzeźbił i ukształtował mnie Paryż. Przez kolejne lata nabrałam pewności siebie, wydoroślałam. Życie nauczyło mnie też, że nie muszę być miła dla wszystkich. Jestem sobą i albo mnie taką lubią, albo nie. To już nie mój wybór... Mam tu w Warszawie swoje prawdziwe miejsce. Z Jolą otworzyłyśmy galerię, mogę promować artystów z różnych dziedzin sztuki. To jest tak cudowne, że nie mam ochoty opuszczać Warszawy na dłużej.

Wydaje mi się też, że teraz mam lepszą intuicję do ciekawych i dobrych ludzi i oni mnie tu  w Warszawie trzymają. W Hiszpanii było cudownie: zielone, latające papugi, palmy i morze, ale nie było się z kim tego wina naprawdę napić, bo oni mają jednak zupełnie inną wizję świata, fiestę i sjestę, hasta maniana, inny styl życia.

 

M.C. Czy to znaczy, że my Polacy bardziej się ze sobą rozumiemy?

J.S. Ja się nie czuję „my Polacy”, bo to dla mnie znaczy narzekania i żałobę. Uważam, że trzeba iść do przodu, mieć nowe pomysły. Wolę się przyjaźnić z artystami, tak jak kiedyś razem trzymali się impresjoniści, to mi daję siłę. Polska jest trudnym miejscem dla artysty, dlatego wielu z nich w poszukiwaniu sukcesów wyjeżdża za granicę, np. Anja Rubik, miała tu w Polsce jakieś zdjęcia, ale nie wyglądała w nich zachęcająco, dopiero dostrzeżono ją za granicą, podobnie było z Olbińskim. Jesteśmy krajem, który lubi ściągać w dół. Ci, którzy wyjadą, osiągną sukces, są tak silni, że kiedy wrócą już się nie dadzą. Ja się do tej grupy zaliczam. Jestem silna i tu w Polsce znalazłam ludzi myślących i działających podobnie jak ja. Swoje  już w życiu widzieli, są otwarci, podróżują po całym świecie, mają swoje cele, wizje i je realizują bez kompleksów.

 

M.C. Do tego muszą być jeszcze odpowiednio zamożni...

J.S. Oczywiście pieniądze są tu istotne, ale to nie wszystko. Można je mieć i być nikim. Trzeba jeszcze sobą coś reprezentować, mieć świadomość samego siebie, czyli wiedzieć kim się chce być, w co się ubrać i z kim chce się być.

 

M.C. A czy to jest bez znaczenia kto kupuje Pani obrazy?

J.S.: Dla mnie obraz jest jak dziecko, to jest coś bardzo własnego, osobistego.  Nie we wszystkich domach chciałabym wisieć, ale z drugiej strony, ja z tego żyję. Po 30 latach wypracowałam sobie jednak ten luksus, że mogę powiedzieć: tego faceta nie lubię, nie sprzedam mu obrazu.

 

M.C. Dlaczego mówi Pani o facecie, kobiety nie kupują?

J.S. Bo to faceci najczęściej płacą, takie wciąż są realia. Z moich obserwacji wynika, że nawet jeśli kobieta ma  pieniądze a jej mężczyzna nie, to ona woli, żeby on zapłacił, bo to podnosi jego status. Też bym tak zrobiła. Pomijając jednak aspekt finansowy, wolę malować dla kobiet, one są bardziej otwarte, mniej się wstydzą, wybierają bardziej odważne akty. Natomiast mężczyźni będą kupowali Playboya, ale obraz wybiorą bardziej subtelny.

 

M.C. Więc jaką rolę teraz spełnia mężczyzna przy kobiecie?

J.S.: Przeczytałam niedawno w Paris Match słowa Coppoli: „Mężczyzna, który zapomina o rodzinie nie jest mężczyzną” i bardzo mi się to spodobało. Każdemu facetowi, który zamienia żonę na inną i zapomina przy tym o dzieciach wydaje się, że jest supermanem. Mówiąc dosadnie, myślą, że to co mają w portkach to jest ich męskość. A prawda jest inna. Dla mnie kwintesencją męskości jest odpowiedzialność. Myślę teraz o tym coraz częściej, bo jestem matką dwóch synów i bardzo chciałbym ich wychować na prawdziwych facetów. Mam wrażenie, że nie jest tak źle i że mi się udaje. Ostatnio starszy syn wyprowadził się od swojej dziewczyny, ale zdecydował, że będzie płacił za wspólne dotąd mieszkanie dopóki ona się nie otrząśnie i nie znajdzie nowego lokum. Mówię mu, że nie może skrzywdzić żadnej kobiety, bo to tak, jakby mnie skrzywdził.

 

M.C. Jaki powinien być mężczyzna, żeby Pani teraz chciałaby z nim być?

J.S.: Ciekawy, doświadczony, taki który wiele przeżył w różnych częściach świata, mówi wieloma językami. Musi mnie rozumieć, umieć słuchać i dużo mówić, bo ja bardzo lubię mówić (śmiech).

 

MC. Czyli porozumienie i komunikacja jest najważniejsza, a nie poczucie bezpieczeństwa i finansowej stabilizacji?

J.S.W moim rodzinnym domu nie miałam wzoru mężczyzny, który dawałby takie poczucie bezpieczeństwa. Ojciec był profesorem socjologii i zarabiał mniej niż sprzątaczka w PAN. To mama prowadziła biznes, ona zarabiała pieniądze, choć nie dawała tego odczuć i to dzięki niej mimo, że jestem malarką, twardo chodzę po ziemi. Myślę, że mężczyzna jest potrzebny każdej, nawet najbardziej zaradnej kobiecie. Sama jego obecność przy niej daje poczucie bezpieczeństwa. Fajny facet to jest naprawdę supersprawą, ale nie wyobrażam sobie, żeby z jednym mężczyzną można było przeżyć całe życie, wydaje mi się to zbyt nudne.

 

M.C.  A rozstania nie bolą?

J.S.  Oczywiście, że bolą, to jest po prostu smak życia. Ja jestem ciekawa świata i ludzi. Nie potrafiłabym spędzić całego życia w jednym miejscu z jednym człowiekiem. Miałabym wrażenie, że coś tracę.

 

M.C. Po ponad dwóch latach w Warszawie pora więc już gdzieś się ruszyć, czy jeszcze nie?

J.S. Cały czas jestem w ruchu, przyzwyczajona do innego słońca, innego światła i kolorów,  innych ulic. Ja nie mam planów, ja mam cele w życiu. Uważam, że jeśli się ma jakiś cel to człowiek tak długo działa aż w końcu go osiąga. Przygotowuję się więc do wystaw w Szanghaju i w Moskwie, chcę rozwijać galerię w Warszawie, zapraszać do wystaw najlepszych artystów i promować młodych, zdolnych malarzy, jeździć po świecie,  poznawać coraz więcej interesujących ludzi i miejsc, chcę, żeby moje dzieci miały ciekawe, dobre życie. To wszystko są moje cele. O każdym z nich codziennie myślę, poświęcam temu czas i energię. Czuję się człowiekiem spełnionym i szczęśliwym, wiele trudnych chwil przeżyłam, poznałam siebie i wiem, że mogę na siebie liczyć.

 

Rozmawiała: Maria Czarna 

 

 

---